poniedziałek, listopada 30, 2015

Ulubieńcy listopada, a właściwie to też października, września i sierpnia :)

Czas na ulubieńców! Na blogu nie pisałam o nich od lipa? Tak mniej więcej może być. Niestety, bardzo trudno było wyszukać inne, ciekawe produkty, które jeszcze u mnie nie gościły. Ale znalazłam! Jest parę nowych, ciekawych perełek o których musicie poczytać i może nawet zakupić :)

Na pierwszy ogień pójdzie biała czekoladka (Naked Chocolate) z Makeup Revolution. Paletka wykonana jest z solidnego plastiku z lusterkiem, a cienie jak zwykle nie zawiodły mnie. Idealne rozwiązanie dla blondynek lub osób lubiących brązy i miedzie. Głównie dla koloru miedzianego kupiłam tę paletę - jest to idealny kolor dla niebieskookich. Kosztowała ok 40 zł, a znajdziecie ją prawie na każdej drogerii internetowej. Jak najbardziej polecam!


Kolejny produkt, który wprowadził mnie w zachwyt to bronzer z Inglota. Długo już gości w mojej kosmetyczne (możecie wierzyć lub nie, mam go od maja 2014r), prawie w ogóle nie widać użytkowania (co widać na zdjęciach, a nakładam go codziennie) i mam wrażenie że nigdy się nie skończy. Dodam tylko, że na tą porę roku ma idealny odcień. Niestety w lato jest zbyt jasny. Minusem tego produktu jest to, że został wycofany z oferty... możecie kupić teraz pojedyncze wkładki do paletki, ale nie ma już np. mozaiki, tylko całościowy kolor.


Następnym ulubieńcem jest cień w kremie Color Tattoo Maybelline w kolorze 91 Creme de Rose. Sprawdza się idealnie jako baza pod cienie i jako osobny cień. Trzyma się cały dzień, nie roluje się, nie ściera i nie traci na intensywności. Przy mojej dość jasnej karnacji prawie całkowicie stapia się ze skórą, a różowy odcień prawie wcale nie jest widoczny.

Co to by byli za ulubieńcy bez produktu do ust, w tym a raczej zeszłym miesiącu moje serce podbiły kredki z Golden Rose Matte Lipstick. Ostatnio strasznie "męczę" odcień nr 4 , jest to piękny żywy malinowo-czerwony odcień. Przepięknie wygląda na ustach, dość długo się utrzymuje lecz jak to matowy produkt wysusza usta. Poza tym o wiele lepiej nakładać tę kredkę niż zwykłą szminkę, nie wiem w czym jest sekret, ale można zrobić dokładny kontur ust, który jest niezbędny przy tak mocnym kolorze. Co do koloru..idealny jest na jesień :) czy to do codziennego makijażu, czy też na większe wyjście.


No i nareszcie chyba rzecz bez której nie wyobrażam sobie codziennego makijażu, eyelinery z Eveline. Posiadam dwie wersje, jedną z pędzelkiem (Celebrities) drugą z gąbeczką (Liquid Precision Liner 2000 Procent). Łatwa aplikacja, intensywny czarny kolor, precyzyjny aplikator, niesamowita wytrzymałość, co tu więcej mówić? Dodam może tylko, że to właśnie te dwa eyelinery przekonały mnie do kresek i to właśnie na nich udało mi się nauczyć robić jaskółkę i prostą kreskę, a uwierzcie próbowałam wielu! Jeśli zaczynacie przygodę z kreskami to jak najbardziej polecam wam te dwa produkty, ten z gąbeczka wystarczy przytknąć do powieki i jaskółka gotowa, natomiast pędzelek jest strasznie precyzyjny aby zrobić kreskę. Każdy z nich dostaniecie w większości stacjonarnych drogerii jak Rossmann za ok 10 zł.

Od lewej kredka Golden Rose, później bronzer Inglot i cień Maybelline.

Jeśli chodzi o pielęgnacje to tu wygrywa płyn micelarny z Garniera. Jest to jedyny płyn do demakijażu który jest tak delikatny dla moich oczu, po jego użyciu oczy nie pieką i nie szczypią, makijaż jest zmyty, nie ma potrzeby zużywania 5 wacików do jednego oka. Jego działanie jest szybkie i miłe. Dodatkowo przy moim ŁZS nie robi żadnych problemów ze skórą, a kosztuje zaledwie ok 15 zł za 500ml.

Jesień to czas ciężkich zapachów, odkąd poznałam mgiełkę z Bath&Body Works Twilight Woods nie potrafię się z nią rozstać. Gdybym miała powiedzieć jak pachnie jesień, odpowiedziałabym jak Twilight Woods! A wszystko zaczęło się od żelu antybakteryjnego w zeszłym roku, którego pokochałam i musiało skończyć się na dużej mgiełce :) nie utrzymuje się ona cały dzień, ale nie przeszkadza mi, że muszę się nią psiknąć ok 2-3 razy dziennie.

Mówiąc o pięknych zapachach muszę wspomnieć jeszcze o maśle do ciała z The Body Shop Glazed Apple. Ubóstwiam ten zapach… jest po prostu nie do opisania, jakbyście miały przed sobą świeżo wyciśnięty sok z zielonych jabłek…ale taki świąteczny :D nie umiem wam tego opisać. Jeśli chodzi o sam balsam, uwielbiam stosować go w ciągu dnia do rąk, bo znajduje się w małym opakowaniu które łatwo włożyć do torebki. Kupiłam je w sklepie The Body Shop w zeszłe święta za 10 zł.

Ostatnim ulubieńcem jest serum Paul Mitchell. Jest to genialny produkt na puszące i niesforne włosy. Jeszcze nigdy nie miałam tak ujarzmionych moich niesfornych włosów, genialnie je obciąża i nadaje gładkości oraz blasku. Więcej znajdziecie o nim w mojej recenzji TU. Cena to ok 130 zł, ale jeśli macie problem z włosami jak najbardziej polecam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania i wyrażania swojej opini! :)